Od kiedy pamiętam – marzyłam o teatrze. Chciałam być
aktorką. Pokazywać się na scenie jako wciąż inna osoba, przebierać się,
zmieniać twarz makijażem...Jednak chyba najważniejsza była dla mnie „magia
teatru”. Na tę magię, według mego pojęcia, składały się spotkania z
widownią, zapach tremy i nerwowości
przed wejściem na scenę.... zapachy garderoby. W moich wizjach były także
odcienie załamującego się światła. Całość sprawiała, że czułam się szczęśliwa z
moimi marzeniami. Pozostały one jednak nie zrealizowane. Nieudany start do
szkoły teatralnej. Małżeństwo, które zablokowało wiele moich marzeń na wiele
lat...
Wyjechałam z kraju w poszukiwaniu samej siebie. Ale to już
wiecie.....
Zaczęłam "wgryzać się" w środowisko angielskiej
społeczności i poznawać coraz więcej ludzi mających podobne zainteresowania.
Trafiłam do grupy teatralnej!. Paula Boulton, Angielka, skrzypaczka, artystka. Jednym z jej
artystycznych zajęć jest prowadzenie amatorskich grup teatralnych. To ona
zaprosiła mnie do wzięcia udziału w jednym z jej projektów.
Tak zaczęła się realna przygoda z teatrem. Była to kobieca
grupa teatralna. Miałyśmy w przygotowaniu spektakl pt. „About Her". Paula była reżyserem, scenarzystą i ogólnie
organizatorką wydarzenia.
Spędzałam wspaniałe wieczorne chwile z kobietami
zainteresowanymi tym samym. Spektakl powstawał na podstawie zwierzeń kobiet
różnych narodowości, które znalazły się - przypadkiem lub nie - w tym samym
miejscu na ziemi. W mieście do którego zawiodły je różne losy.
Zagrałam więc niemal samą siebie. Kobietę, Polkę, która z
różnych osobistych powodów znalazła się w angielskim mieście.
Przygoda była warta poświęcenia wieczorów na naukę tekstu,
na próby sytuacyjne w teatrze, na ćwiczenia głosu i tzw. otwarcia ciała. Paula
organizowała nam także spotkania, na których poznawałyśmy się nawzajem i
doskonaliłyśmy swój amatorski warsztat aktorski.
Ciągnęło mnie na te spotkania nie tylko z powodu kształcenia
obcego języka, nie tylko dlatego, że mogłam realizować swe marzenia zaistnienia
na scenie. Było w tych spotkaniach coś jeszcze. Jakaś niesamowita aura
spirytualizmu, namacalnej wzniosłości. Mimo iż każda z nas była zwykłą,
codzienną żoną, kochanką, pracownicą, matką, córką, ba ! nawet babcią...
Po spektaklu zebrałyśmy mnóstwo przyjemnych opinii i byłyśmy dumne z siebie. Nasze rodziny i przyjaciele
zachwyceni przedstawieniem. Poświęcony czas zaowocował wieloma pochwałami, ale
i krytycznymi uwagami także. Bez tego się nie
da. Krytyka jest motorem do działania,
jeśli jest konstruktywna i podyktowana dobrem osoby czy grupy krytykowanej.
Kolejne spotkania były więc także czasem na analizę popełnionych błędów,
wnioskowaniem jak polepszyć i wzbogacić nasz warsztat itd.
Niebawem powstał kolejny projekt teatralny. Tym razem była
to kobieca rzeczywistość przed i w czasie I Wojny Światowej. Rzecz działa się
oczywiście na terenie naszego miasta i jego okolic. Otrzymałam rolę
ekscentrycznej damy, która po utracie ukochanego męża jeszcze bardziej
zdziwaczała. Mimo to, jej życie można ocenić jako wielobarwne, śmieszne,
interesujące.
Z powierzonej roli wybrnęłam znakomicie. Na scenie czułam
się jak ryba w wodzie. Obecność publiczności nie przeszkadzała mi. Wręcz
odwrotnie. Dodawała animuszu i odwagi, aby pokazać widowni osobę jaką kreowałam.
Wiele ciekawych recenzji ukazało się później w lokalnej
prasie. Nie wyobrażacie sobie jaką radość czułam, będąc częścią tego
wydarzenia. Moje marzenia o „pracy” w teatrze spełniły się! W garderobie
rozmowy, te ciche prywatne i te głośniejsze z powtarzaniem roli, pokrzykiwaniem
że właśnie coś w stroju jest nie tak a za chwilę wychodzimy na scenę... Gorąco od świateł przy garderobianym
lustrze, a przecież trzeba poprawić gruby makijaż...jedna z koleżanek stoi w samych majtkach, bo właśnie zakłada opasłą
sukmanę wiejskiej kobiety...
- Shila ! szybko, szybko zawiąż mi tę wstążkę. Ręce mi się
trzęsą. Pomóż!
- Tracy, zapomniałaś włożyć fartuszek. Nie martw się już, nie
powtarzaj, znasz swą rolę. Będzie dobrze!
- Margaret, koniecznie popraw sobie ten kapelusz, za mocno
spada ci na oczy, nie będziesz widziała co robisz a widownia nie zobaczy także
ciebie!
Tak mniej więcej działo się w garderobie. Tego chciałam, o tym marzyłam. Ta atmosfera była dla mnie!
- Babciu, dlaczego właściwie nie poszłaś do szkoły
teatralnej? -zapytał zaciekawiony opowiadaniem Finley.
Zatrzymałam się na moment w swym opowiadaniu. Króciutką chwilkę trwało przerzucanie „taśmy filmowej” mego
życia. Nie, nie powiem mu prawdy. Jeszcze nie teraz. Jest za mały, by zrozumieć
prawdziwy powód.
- Kochanie, chyba wówczas zabrakło mi odwagi aby stanąć do
ponownego egzaminu - odpowiedziałam lekko zamyślona. Finley ma zaledwie 10 lat
i nie zrozumie. Traumatyczne losy mego pierwszego małżeństwa nie powinny rzucać
żadnego cienia na jego dojrzewanie. Może kiedyś mu opowiem. Jak będzie już gotowy.